OGIEŃ I LÓD - Rozdział 2

-W końcu ta bezużyteczna omega się do czegoś przyda -w bibliotece rozległ się ciężki męski głos hrabiego. -Szkoda, że wcześniej nie pomyśleliśmy o tym. Król nie ma swojego omegi, a tą pokraką łatwo będzie sterować. Dzięki pomocy księcia wkupimy się w łaski samego króla.

-Tak najdroższy, jestem z tego powodu naprawdę szczęśliwa -odpowiedziała hrabina choć sama była omegą i słowa męża nieco ją zabolały. -Myślę najdroższy, że to wprost fenomenalny pomysł by wżenić się w rodzinę królewską.

-Ja nie chcę się wżeniać w kogokolwiek z rodziny królewskiej! Chcę by uwiódł króla, a potem grzecznie rozłoży przed nim nogi i urodzi mu zdrowych potomków. Przynajmniej do tego się nadaje.

Alex stał tuż przed drzwiami do biblioteki i przysłuchiwał się rozmowie rodziców. Nigdy nie czuł, że był dla nich kimś ważnym, w zasadzie zawsze traktowali go jak niepotrzebny, zawadzający balast. Teraz jednak ojciec próbował go sprzedać a za kupca obrał sobie króla. Nie chciał tego. Nie tak wyobrażał sobie bycie z alfą, ale ponoć w ich sferach dość powszechne były takie praktyki. Przynajmniej tak słyszał w szkole. Jeśli jakaś omega jednak nie stawała na wysokości postawionego im zadania jej rodzinna odsyłała ją z powrotem do miasteczka dla omeg, ale nawet tam takie jednostki nie cieszyły się popularnością. Traktowano je jako popsute, nie potrafiące spełnić swojej roli, a kiedy nadarzyła się okazja dosłownie sprzedawano je dalej do haremów by rodziły dzieci. Bez prawa sprzeciwu, bez prawa głosu, bez prawa do siebie. Alexander doskonale wiedział, że jeśli zawiedzie oczekiwania rodziców bez wahania go odeślą, a potem szybko o nim zapomną. W końcu mieli swoje dumne trzy pociechy.

Kiedy urodził się najmłodszy hrabia winił żonę, że się nie postarała, ale lekarz ostrzegał go, iż tak może być. W końcu różnica wieku między bliźniakami a nim była niewielka, a to zdecydowanie zwiększało szansę na omegę. Ojciec jednak miał nadzieję, że taka plama nie spocznie na jego honorze i będzie jednym z tych przypadków kiedy Matka Natura obdarzy go chociaż betą. Przynajmniej nie musiałby się wstydzić. Gdy położna położyła mu na rękach malutkiego synka o wręcz porcelanowej skórze, pszenicznych blond włosach, drobnych malinowych ustach z jego gardła wydobyło się niekontrolowane warknięcie. Jedna z nielicznych oznak bycia tysiąclecia temu zmiennokształtnymi. Od tamtego dnia nigdy nie przytulił Alexa i nieszczególnie często z nim rozmawiał. W zasadzie tyle o ile wymagało tego dobre wychowanie.

Z zamyślenia wyrwał chłopaka przyjemny kardamonowy zapach i ciepła dłoń na ramieniu. Odwrócił głowę i napotkał zmartwione spojrzenie swojego kamerdynera. Tak, on też wolałby być betą. Może wówczas ojciec tak by nim nie gardził. Henry położył palec na ustach dając do zrozumienia by nic nie mówił i poszedł na górę do siebie, a potem zabrał trzymaną przez niego książkę i poczekał aż Alex się oddali. Kiedy zniknął u szczytu schodów, zapukał i po chwili wszedł do pomieszczenia.

-Co cię sprowadza Henry? -miękko spytała hrabina.

-Kiedy wracałem od panicza posłaniec przyniósł przesyłkę do Państwa -kamerdyner podsunął kobiecie srebrną tacę na której leżał list w królewskiej papeterii.

-To od księcia. Możesz już odejść, dziękuję.

-Jeśli Państwo pozwolą chciałbym jeszcze zabrać książki dla syna...

-Zamiast tyle czytać mógłby uczyć się czegoś przydatnego! -warknął hrabia, ale gestem ręki pokazał, że ma brać co chce i natychmiast wyjść. W pomieszczeniu śmierdziało dla niego zapachem jego syna.

-Książę najmocniej przeprasza, ale z powodu obowiązków służbowych i rodzinnych nie będzie mógł być na kolacji w sobotę. Zaprasza jednak całą rodzinę na niedzielny podwieczorek... W przyszłym tygodniu... -hrabina spojrzała lękliwie na męża, a potem na mężczyznę wybierającego książki.

-Przekażę w kuchni, że na jutrzejszej kolacji nie będzie naszego gościa -odezwał się kamerdyner czując na sobie skupione spojrzenie hrabiny. Zabrał ostatnią książkę i z pokaźnym stosem skierował się w stronę drzwi. -Czy jeszcze mogę Państwu w czymś pomóc?

-Zwiększ temu dziecku dawkę leków maskujących żeby w niedzielę nie narobił nam wstydu -powiedział oschle hrabia nie patrząc nawet na swojego pracownika.

-Nie sądzisz, że to może być dla niego niebezpieczne? -zmartwiła się kobieta, ale widząc nieprzejednane spojrzenie męża dodała. -Pilnuj żeby jadł regularnie i brał leki. Umów mu na jutro wizytę lekarza rodzinnego i przekaż, że potrzebujemy silniejszych leków.

Henry tylko się ukłonił i wyszedł. Wewnątrz szalała w nim furia. Traktowali dzieciaka jak klacz rozpłodową, którą sprzedadzą temu kto da więcej! Rozwścieczony skierował się do kuchni przekazać rozporządzenia kucharce, która odetchnęła z ulgą, że nie musi przygotowywać niczego skomplikowanego. Była kobietą już w sile wieku i coraz częściej napominała, że potrzebuje pomocy. Henry razem z dwoma innymi kamerdynerami uzgodnili wspólnie, że zajmą się tym zaraz po sobotniej kolacji jednak plany się zmienili z powodu czego odetchnęli z ulgą, ale obiecali, że do końca wakacji się tym zajmą. Po krótkiej chwili odebrał tacę z lunchem dla Alexa i popatrzył na nią z powątpiewaniem. Doskonale wiedział, że znikną tylko owoce i może jogurt, bo kanapki z szarpaną wołowiną nawet nie tknie, tym bardziej, że w jego mniemaniu była ogromna.

-Może pokroiłabyś to na mniejsze kawałki? -spróbował negocjować z kobietą.

-Przecież on nie jest już małym dzieckiem. Nic mu nie będzie jak zje całą kanapkę.

-Doroto, dobrze wiesz, że nie chodzi mi o maleńkie kanapki jak dla dziecka. Jego przeraża taka ilość jedzenia kiedy tutaj jest.

-Nonsens. Będzie musiał przywyknąć odkąd wrócił na stałe do domu -kobieta nie dawała za wygraną i kiedy Henry chciał już coś powiedzieć poczuł jak ociera się o niego Tom i wsuwa mu coś do kieszeni posyłając przy tym czarujący uśmiech. Zdecydowanie nie powinien pozwalać się uwodzić starszemu koledze, ale czasem nie mógł się temu oprzeć. Obaj byli betami, więc mogli się związać z kim chcieli, nie ograniczała ich żadna pierwotna więź. -Czekasz jeszcze na coś?

-Nie. Pójdę już -uśmiechnął się i czmychnął z kuchni nim Dorota zorientuje się, że zniknął jej nóż.

Nim dotarł do Alexa przystanął na chwilę, odłożył tacę i przekroił kanapkę na cztery w miarę równe kawałki, a kiedy już miał schować narzędzie zbrodni poczuł jak w pasie oplata go silna ręka a druga zabiera nóż i chowa do innej kieszeni.

-Tom, to nie jest dobry pomysł. Alex czeka -westchnął ciężko opierając głowę na ramieniu mężczyzny.

-Długo będziesz mi się opierał? -wymruczał mu drugi kamerdyner wprost do ucha.

-Do wieczora..

-A potem będę mógł cię schrupać? -Tom zsunął swoją dłoń na udo Henry'ego.

-Powiem ci wieczorem -wyswobodził się z delikatnego objęcia i z zarumienionymi policzkami ruszył na wyższe piętro gdzie były pokoje Alexa.

***

-Oni mnie bez skrupułów oddadzą, prawda? -usłyszał Henry ledwie przekraczając próg gabinetu, w którym skrył się Alexander.

-Myślę, że chcą cię dobrze wydać za mąż -mężczyzna próbował uniknąć tematu.

-A co z szukaniem przeznaczonego? Tyle się o tym słyszało w tamtej szkole, że łudziłem się... myślałem, że będzie mi dane być z kimś...

-Alex, gdybym mógł...

-Zabierz jedzenie, nie będę nic jadł. Straciłem apetyt.

-Nie zabiorę, a ty zjesz jak na grzecznego chłopca przystało. Odkąd opuściłeś internat bardzo zeszczuplałeś.

-Chciałbym tam wrócić. Przynajmniej wszyscy byli tam tacy jak ja... -wzdrygnął się na samo wspomnienie szkoły. Niby był tacy jak rówieśnicy, ale zawsze traktowali go gorzej, bo był tą skazą na rodzinie, w której prawo miały rodzić się tylko alfy.

-Zjedz chociaż owoce. Dorota zrobiła ci sałatkę z ananasa, winogron i brzoskwiń. Do tego masz naturalny jogurt z granolą...

-I kanapkę z szarpaną wołowiną... -w końcu podniósł wzrok na swojego kamerdynera i uśmiechnął się do niego dzięki czemu w policzkach zrobiły mu się urocze dołeczki. -Zjem...

-Ale... -Henry doskonale znał ten uśmiech.

-Zjesz kanapkę.

-Pokroiłem ją.

-Nie mam ochoty na mięso.

-Musisz jeść białko, nikniesz w oczach.

-Nie chcę.

-Zwiększą ci dawkę leków. Musisz jeść... -popatrzył w posmutniałe oczy panicza. -Chociaż kawałek -Alex nic nie powiedział tylko kiwnął głową.

***

Niedziela przyszła zdecydowanie za szybko. Hrabina od rana podenerwowana wybierała suknię na podwieczorek w zamku, bo przecież nie mogła nie założyć, że być może zostaną również na kolacji. Musiała znaleźć coś eleganckiego, koktajlowego, ale potencjalnie nadającego się na wieczorny posiłek. Biegała przy tym niemal po całym domu strofując bliźniaki jak mają się zachować i co na siebie włożyć żeby wyglądać dobrze, a jeśli się uda to zakręcić się wokół księcia, który mógłby z czasem przygarnąć ich w akademii pod swoje skrzydła. Na końcu razem z mężem udała się do pokoi omegi by sprawdzić czy jest gotowy i jak wygląda. Nawet nie myślała o nim jak o swoim synu. Już nie, nie po tylu latach odmawiania mu swojej miłości, chociaż sama jako omega na tym cierpiała. Westchnęła a potem nacisnęła klamkę.

Alex stał w saloniku, a Henry zapinał mu właśnie perłowe spinki do pastelowej niebieskiej koszuli, która podkreślała ładnie lazuryt jego oczu. Długie, jasne, pszeniczne włosy splecione miał w luźny warkocz miękko opadający przez lewe ramię. W ostatniej chwili krawiec zwęził jego garnitur, który od początku lata zdążył już być na niego za duży. Kiedy kobieta dokładnie mu się przyjrzała był szczuplejszy niż w chwili przyjazdu tutaj, a jego porcelanowa cera zdawała się być tego dnia niemal papierowa. Ciemne cienie pod oczami wskazywały, że nie spał wiele w ciągu ostatnich kilku nocy.

-Henry, zrób coś z tymi cieniami pod jego oczami -warknął hrabia sprawiając, że Alex niemal podskoczył.

-Oczywiście Panie hrabio -z wewnętrznej kieszonki wyjął niewielkie opakowanie z lekkim korektorem. -Wszystko będzie dobrze -niemo poruszał ustami.

-Czemu on taki blady? -dopytał hrabia.

-Obawiam się, że leki są dla niego zbyt silne i niekorzystnie wpływają na jego stan.

-Nonsens. Zresztą to tylko do dzisiaj, a jak się dobrze spisze to będzie można je spokojnie odstawić. Niech się nie marze i sprowadź go za kwadrans do holu na dół.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi Alexander lekko się rozluźnił i wyczekująco popatrzył na kamerdynera.

-Gdyby to ode mnie zależało zostałbyś w domu.

-Wiem.

-Jak się czujesz? -zapytał z troską w głosie.

-Boli mnie brzuch i jest mi niedobrze. Myślisz, że wścieknie się jeśli nie zjem dużo? -zapytał przejęty.

-Spróbuj Alex. Przynajmniej spróbuj...

Chłopak popatrzył na niego prawie nieprzytomnym z niedospania i niedożywienia wzrokiem jakby szukał jeszcze jakiegoś oparcia, więc mężczyzna przytulił go mocno i pogładził po włosach.

-Jeśli będziesz się bardzo źle czuł to napisz mi SMS-a a po ciebie przyjadę.

***

Poprowadzono ich przez ogród do altany gdzie czekali na nich już król i książę. Obawiali się, żeby się nie spóźnić, więc przyjechali przez czasem, jednak widok obu monarchów lekko wytrącił ich z równowagi. Czyżby pomylili godziny?

-Nie martwcie się, jesteście o czasie -pierwszy odezwał się król obdarzając zebranych uśmiechem.

Był to wysoki, muskularny, jak jego brat, trzydziestokilkuletni mężczyzna o pociągłej, przystojnej twarzy z lekkim kilkudniowym zarostem. Krótkie ciemnobrązowe włosy zaczesał do tyłu i z ogromną przyjemnością siadając do stołu zdjął koronę. Spojrzał uważnie na Alexa po czym szepnął na ucho lokajowi, żeby posadził chłopaka blisko niego. Fitzgerald spojrzał  z uśmiechem na małżonkę i także usiedli do stołu.

Podwieczorek mijał w dość przyjemnej atmosferze. Alexander jadł powoli i mało, ale król niestrudzenie podsuwał mu coś czego powinien skosztować, a chłopak posłusznie wykonywał jego polecenia bojąc się gniewu ojca. W pewnej chwili poczuł jak całe jedzenie podeszło mu do gardła i pobladł jeszcze bardziej. Nie było szansy by wymknąć się by zaczerpnąć świeżego powietrza, w końcu byli w altanie w ogrodzie. Nieśmiało spojrzał na króla i zapytał czy mógłby pójść na krótki spacer po ogrodzie, ponieważ zachwyciły go piękne różane krzewy. Monarcha chciał mu towarzyszyć, jednak młodszy brat go ubiegł bezwiednie wstając z krzesła i przerywając tym samym rozmowę z hrabią i jego synami.

-Oczywiście, że zajmę się waszymi synami, kiedy będą w akademii -rzucił i już pomagał wstać Alexowi od stołu.

Brat zmierzył go wrogim spojrzeniem po czym by nie psuć reszty wieczoru zwrócił się do pozostałych.

-Więc planujecie uczęszczać do naszej Królewskiej Akademii Wojskowej? - zwrócił się do bliźniaków, kiedy książę Kaspian oddalał się z chłopakiem. Dziwiło go, że nie czuć było od niego żadnego zapachu prócz farmaceutyków. Prawdopodobnie rodzina obawiała się, że może dostać rui w najbliższym czasie albo... -Czy wasz najmłodszy syn nie jest omegą? -zignorował mówiącego Victora i spojrzał na hrabiego.

-Tak Wasza Wysokość -uśmiechnął się hrabia.

-Śmierdzi farmaceutykami i nie wygląda najlepiej. Zostanie dzisiaj na noc, martwię się o niego.

-Mówiliśmy mu, że bierze zbyt silne leki, ale uparł się mówiąc, że nie chce przynieść nam wstydu jeśli coś by się stało. To bardzo odpowiedzialny młody człowiek. Dbamy o jego staranne wykształcenie choć idzie dopiero do liceum.

-Jest piękny.

-Tak, to moje oczko w głowie. Tak jak jego braci, prawda chłopcy? -z nadzieją w głosie zapytała hrabina.

-Oczywiście matko -odpowiedzieli zgodnie.

-Chciałbym go lepiej poznać. Niech zostanie tu do końca wakacji. Oddam go wam na początku września... Chyba -uśmiechnął się do nich wymownie kombinując jakby tu pozbyć się na tydzień brata z zamku.

***

Szli powoli jedną z alejek, a Alex wspierał się na ramieniu Kaspiana i czuł jak coraz bardziej boli go brzuch. W końcu przystanął i skulił się nieco w sobie niemal osuwając się na ziemię, ale przed upadkiem uchroniło go silne ramię alfy i wtedy zawiał wiatr omiatając twarz chłopca. Wciągnął w nozdrza ciężką, ciepłą, korzenną doprawioną rumem, pieprzem i jaśminem. W jednej chwili przestało my być niedobrze, a jego ciało nieco się rozluźniło.

-Alex, czy wszystko jest w porządku? -zapytał z troską w głosie, a po plecach chłopaka przebiegł przyjemny dreszcz i wtedy po raz pierwszy spojrzał w oczy księcia i w nich utonął.

Znalazł się w silnych, umięśnionych ramionach i nagle cały ból z niego uleciał. Książę patrzył na niego miodowo złotymi oczami, jego skóra miała przyjemny ciepły oliwkowy kolor tak kontrastujący z białymi włosami, które odziedziczył po matce. Alexander poczuł jak policzki pokrywają mu się rumieńcem i od razu spuścił wzrok.

-Jesteś mój -zamruczał Kaspian. -Nikomu cię nie oddam -zanurzył nos w jego włosach. -Dlaczego śmierdzisz jak apteka? Ledwo czuć twój zapach -podniósł delikatnie jego twarz.

-Rodzice... -nowa fala bólu rozlała się po jego ciele i nic więcej nie powiedział tylko opadł w ramiona mężczyzny.

...

Ciepło... Było mu przyjemnie ciepło i bezpiecznie. Z trudem podniósł ciężkie powieki i zorientował się, że leży pod drzewem skulony w czyichś ramionach. Słońce powoli kryło się już za chmurami, więc musiało minąć trochę czasu, ale nie mógł sobie niczego przypomnieć. Tylko ten zapach...

-Obudziłeś się? -w jego ciele rezonował ciepły, lekko ochrypły głos, na który tylko pokiwał głową. -Martwiłem się o ciebie. Nie mdlej tak więcej.

-Przepraszam -wyszeptał w tors mężczyźnie.

-Długo faszerowali cię tymi lekami? -Kaspian spokojnie poczekał chwilę na jakąś reakcję ze strony chłopaka, a kiedy jej nie uzyskał dodał -Jeśli chcesz sam mogę ich zapytać -i wtedy spojrzały na niego te duże piękne oczy w kolorze lapis lazuli, aż wyrwało mu się z piersi ciche mruknięcie. -Zabiorę cię do zamku. Będziesz tam bezpieczny.

-Nie! Wasza wysokość, nie! -oczy Alexa wyrażały jedynie przerażenie. Jeśli jego ojciec się dowie wpadnie w szał, a teraz na pewno odchodzi od zmysłów, bo musiało ich już długo nie być. -Czy my długo...

-Kilkanaście minut od kiedy zemdlałeś. Nie ma nas jakieś 40 minut -pogładził chłopaka po włosach. -Chcesz już wracać? A może wolisz wrócić do domu.

-Tak, chcę do domu. -odpowiedział nieśmiało. -Zapytam czy rodzice pozwolą mojemu kamerdynerowi po mnie przyjechać -powiedział kiedy wstali i spojrzeli w stronę ścieżki, którą przyszli.

-Odwiozę cię -dłoń Kaspiana znalazła się na lekko rumianym policzku.

-Nie książę, nie trzeba. Henry, mój kamerdyner, przyjedzie po mnie bez problemu -zadrżał lekko kiedy zawiał mocniej wiatr, a wtedy książę szybko zdjął swoją marynarkę od munduru i założył na ramiona omegi. -Książę...

-Tylko ty tak możesz do mnie mówić. Chcę być twoim księciem, przyjacielem, mężem, kochankiem -przybliżył swoją twarz do Alexa na co chłopak spróbował się delikatnie odsunąć.

-Nie powinniśmy -z gardła pułkownika wyrwało się ciche warknięcie niezadowolenia.

Kaspian nic nie powiedział tylko porwał chłopaka na ręce i ruszył w drogę powrotną do altany. Dobrze, że dziś nie było pełni, bo mógłby nie powstrzymać swoich instynktów, a z drugiej strony Alex śmierdział jak jakaś apteka albo szpital przez co jego zapach był niemal doszczętnie stłamszony. Już z daleka dostrzegł gniewne spojrzenie starszego brata, który ciskał gromy z powodu ich długiej nieobecności, ale nie zamierzał się tym doszczętnie przejmować. Przytulił mocniej Alexa do siebie i pewnie wszedł do altany.

-Alex nie czuje się najlepiej i chciałby jechać do domu -zwrócił się do hrabiego Fitzgeralda. -Odwiozę go...

-To niedorzeczne -rzucił chłodno król. -Skoro Alexander źle się u nas poczuł to powinniśmy się nim zaopiekować. Romain, przygotuj dla chłopaka pokój w moim skrzydle.

-Po moim trupie -warknął Kaspian. -Jeśli tu zostanie to tylko w moim skrzydle!

Filip zmierzył brata wzrokiem i poczuł jak palce nieprzyjemnie zaczynają go mrowić a oparcia krzesła zaczyna skwierczeć. Był wściekły, że ten parszywy bękart śmiał ukraść mu omegę, która należała do niego. Przecież zapach chłopaka rezonował w całym jego ciele od stóp po opuszki palców. A co jeśli... I wtedy przypomniał sobie starą legendę:

 

"Jedni mówią, że świat zniszczy ogień.
Inni, że lód.
Iż poznałem pożądania srogie,
Jestem z tymi, którzy mówią: ogień.
Gdyby świat zaś dwakroć ginąć mógł,
Myślę, że wiem o nienawiści
Dość, by rzec: równie dobry lód
Jest, by niszczyć,
jest go w bród."

 

Czy to możliwe żeby ten chłopak miał przyczynić się do obalenia jego rządów? Nie musiał coś z tym zrobić. Nie mógł zostawić tych wydarzeń samych sobie.

-Może zapytajmy Alexa czego on chce. Nie uważasz, że to rozsądne bracie?

Kaspian aż się cały spiął, ale nie odpowiedział na zaczepkę króla. Spojrzał czule na chłopaka i uśmiechnął się do niego.

-Chcesz zostać czy zadzwonić do Henry'ego.

-Zadzwonię...

-Zabiorę go do biblioteki i tam poczekamy. Usiądźcie i bawcie się dobrze. Z całą pewnością macie o czym rozmawiać, a ja zaopiekuje się Alex’em.

Nie czekając na reakcję zebranych zabrał chłopaka i kierował się w stronę pałacu.

Słońce już zaszło, a niebo coraz bardziej pokrywało się licznymi gwiazdami. Szedł spokojnie tak by u chłopaka nie powodować bólu czy dyskomfortu, a potem zaniósł go do swojej sypialni i kazał służbie wezwać kamerdynera chłopaka. Usiadł na podłodze obok łóżka i nie puszczając Alex’a za rękę przyglądał się jak chłopak śpi. Był taki cichy i spokojny, a jego klatka piersiowa unosiła się na tyle delikatnie, że czasem zastanawiał się czy on oddycha.



[1] Robert Frost (1874-1963), przeł. Ludmiła Marjańska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

OGIEŃ I LÓD - Rozdział 4

OGIEŃ I LÓD - Rozdział 3